czwartek, 22 sierpnia 2013

Mówią, że wiedza jest potrzebna, nigdy bowiem nie wiadomo kiedy może się przydać. Istotnie, prawda. Cały poprzedni test ciążowy semestr wymarzonej psychologii tłukłam do głowy psychologię rozwojową. Poszczególne fazy rozwoju płodu, z podziałem na dni, tygodnie. Kiedy zaczyna bić maleńkie serce, kiedy mikroskopijny człowiek czujnie nasłuchuje dźwięki z otoczenia, kiedy dostrzega światło. Encyklopedyczne tomisko H. Bee z czerwoną okładką już prawie śniło mi się w nocy. Tyle, że wtedy, kiedy studiowałam strony pisząc na marginesach najważniejsze info rzekomo upraszczające naukę do egzaminu , nie miałam pojęcia, że nijak nie chodzi tu o studencki sprawdzian. Egzamin miał się odbyć, owszem, ale ten życiowy.

Kilka miesięcy po sesji egzaminacyjnej jeszcze raz przypominałam sobie nabyte wcześniej info, zatem, kiedy w 7 tygodniu ciąży zawitałam do gabinetu lekarskiego na pierwszej wizycie usg - wiedziałam czego wypatrywać na ekranie. Maleńkiej bijącej kropki. Serca.

Mówią też, że wiedzieć, a widzieć to dwie różne rzeczy. I znowuż sama prawda. Gin coś tłumaczy, ciepłym uspokajającym tonem, a ja się wpatruję nie mrugając oczami. Punkcik jest. Mruga. Bije. Serce MOJEGO dziecka. Nie wiem, które z nas było bardziej w szoku - ja - czy ojciec mojego dziecka. Pamiętam, że nie mówiliśmy nic przez chwilę patrząc tempo w ekran. Bo to tak jakby podejrzeć tajemnicę, odgadnąć Boski Plan, patrzeć na tworzące się zupełnie nowe, maleńkie życie. Odczucie rodem z Matrixa.
Jeszcze nic nie czuję, a ty już tam Jesteś. Wyglądasz trochę jak mała rybka z ogonkiem. Ale masz serce. Bijące.
Kiedyś będziesz kochać kogoś całym tym sercem.

*

Na początku, kiedy dowiedziałam się o ciąży obawy były na pierwszym planie, radość pod spodem.
Obawy o to jak będzie w ciąży, jak ją zniosę, co będzie z porodem, z dzieckiem?
Moje nieidealne ciało jest domem dla rosnącego Małego Człowieka, a ja nie na wszystko mam wpływ, a tak bardzo przecież chciałabym urządzić mu wygodne mieszkanie.

Wbrew moim obawom ciążę zniosłam nadspodziewanie dobrze. Pod koniec przyplątała się co prawda dość uciążliwa cukrzyca ciążowa, zatem codziennie rytualnie kułam palce glukometrem i z precyzją planowałam posiłki.
Poza tym..było normalnie. To znaczy mdłości, ustępujące później miejsce uporczywej zgadze, senność z bezsennością na przemian. Właściwie tyle. Żadnych "specjalnych" dolegliwości, żadnego "specjalnego" traktowania. Zwyczajnie do bólu. Przytyłam właściwie tyle co nic, ledwo ponad 5 kilogramów, ale ja zawsze byłam wagi piórkowej, a dieta cukrzycowa także zrobiła swoje.

Dosyć zabawnie było natomiast kiedy, pod koniec ciąży pojawiałam się na mieście. Czułam się jak ciężarna małolata, świdrujące oczy innych, ten wzrok, zawieszony najpierw na mojej twarzy, a potem na brzuchu.
Przyzwyczaiłam się wcześniej : i do uśmiechów, i do szeptów, do ignora zupełnego (ten stan cenię sobie zdecydowanie najbardziej) oraz do..komentarzy.
W ciąży jednak było jeszcze trochę inaczej. Kobieta na wózku, w zaawansowanej ciąży to.. nie jest często spotykany widok. Wzbudza więc reakcje. Przeróżne, z przewagą pozytywnych, zazwyczaj wstępujących na miejsce początkowemu zdziwieniu.

I..tak sobie analizowałam nieco, z czegóż to zdziwienie mogłoby wynikać. Z tabu? Z tego, że przywykliśmy myśleć, że niepełnosprawni rzadko prowadzą satysfakcjonujące życie rodzinne? Mogą być wykształceni, mogą być przebojowi, mogą śpiewać, tańczyć na wózku, czy książki pisać...ale rodzicami, widzimy ich zdecydowanie rzadziej. Bo bezradność która się z niepełnosprawnością bezpośrednio kojarzy...zdecydowanie koliduje z wychowywaniem Małego dziecka nieustannie potrzebującego opieki.

Celowo napisałam "przywykliśmy", znaczy, że też się do tego grona zaliczam. Nie jestem mistrzem samoakceptacji, właściwie ciągle się tego uczę. Że można kobiecość na przykład z wózkiem pogodzić. I macierzyństwo.
Aby jednak począć dziecko musi się najpierw znaleźć partner. Partner nie przypadkowy, a najwyższej klasy, bo musi wielu wyzwaniom sprostać. Wiele zaakceptować, nie patrząc przez pryzmat kółek.

W swoim otoczeniu częściej spotykam pary w konfiguracji : niepełnosprawny mężczyzna + pełnosprawna kobieta, odwrotnie jest chyba trudniej. Nie wiem, czy chodzi tu o kobiecą wrażliwość, większą zdolność empatii ułatwiającą wejście w relację? Albo może atrakcyjność w kontekście kobiety na wózku to rzeczy wykluczające się wzajemnie, a mężczyźni to wzrokowcy?

Faktem jest, że mam zupełnie zdrowego partnera, z pokładami cierpliwości do mojej osoby, z lekką nutą szaleństwa, skoro zdecydował się u progu dorosłości zakładać ze mną rodzinę. Ja sama dość długo zniechęcałam go do mojej osoby,z uporem maniaka twierdząc, że jestem obciążeniem, które trudno będzie unieść (mimo niskiej wagi;-) ).
Wiadomość o dziecku, chociaż spadła na nas niespodziewanie to dała przy tym sporo radości, przy jednoczesnej rewolucji w całym dotychczasowym życiu.
Nie ulegało wątpliwości, że trzeba było wiele rzeczy wyjaśnić, ułatwić, przekonfigurować. Zmienić mieszkanie, bo o ile noszenie mnie codziennie na rękach ( w górę i w dół ) z pierwszego piętra mogłam jeszcze sobie wyobrazić, o tyle noszenie mnie + noworodka na dokładkę - już zupełnie nie.

Mieszkanie zmieniliśmy w przeciągu miesiąca, na takie, które znajduje się na absolutnym parterze, bez żadnych progów. Powiększyliśmy przy tym trochę metraż. Moja praca musiała poczekać, studia zostały.
9 miesięcy wsłuchiwania się w siebie minęło szybko.
Rosnący brzuszek chowałam pod zimową kurtką.
Czekałam.
Z każdym miesiącem z lękiem mniejszym, a większą miłością. Do tego kogoś kto we mnie powstał i we mnie wzrastał. Mojego dziecka.

1 komentarz: