środa, 9 kwietnia 2014

Pytanie poglądowe


Co czujecie gdy widzicie TAKIE zdjęcie?
Kontrowersyjne?



Jakiś czas temu dziecko zażądało posadzenia. Rozsiadło się z miną "Jestem Królem Świata" i domagało się wożenia, z głośnym.. "bruuuum".

Tak też mnie zresztą woła zazwyczaj. Nie "mama chodź", za to "mama brum brum".

wtorek, 8 kwietnia 2014

Z przekładaniem na później bywa tak, że to "później" jest kamieniem w bucie, wyplutą na chodnik przeżutą doszczętnie gumą do żucia. Rozciąga się i wydłuża, uwierając, pałęta się z tyłu głowy.
Tak było z blogiem.
Pochłonęły mnie studia i wszystko w koło.
Ale jestem, wracam. Dziękuję tym, którym chciało się wciąż na mnie czekać.

------------------------------------------

Dziecko ma rok. Ponad właściwie. Szaleństwo - 14 wspólnych miesięcy. 
Kiedy pisałam tu poprzednim razem \, wspominałam o obawach, że jak to będzie - gdy uczeń przerośnie mistrza i moja córka zwyczajnie zacznie chodzić.

Zaczęła. Na krótko przed ukończeniem 12 miesięcy zrobiła pierwsze samodzielne kroki. No nie powiem, przytkało mnie na moment, krtań mi się zawęziła, gula w gardle urosła. Poszła! Ostrożnie, z namaszczeniem, bez szaleństw. Kroki wprost do rozpostartych maminych rąk. 1,2,3,4... naprzemiennie z raczkowaniem, jakby jej samej trudno było uwierzyć, że to już, już. Raczkowanie porzuciła na dobre 2 tygodnie od pierwszych kroków, obecnie mam dziecko absolutnie dwunożne. Biegające, kręcące się wokół własnej osi z rączkami w górze w rytm muzyki, uczące się wchodzić na stopnie, i po schodach.
No więc właśnie - co się w Naszym funkcjonowaniu zmieniło? 
Na korzyść - wiele. Minusy? Nie widzę, żadnych. 

Znowu się okazało, że nie taki diabeł straszny jak o malują i moja wysoko neurotyczna, zamartwiająco się - panikująca osobowość - narobiła niepotrzebnego rabanu. Dziecko chodzi i żyje. A mama ma się przy tym całkiem dobrze. 
Chodzenie bowiem szło w parze ze skokiem intelektualnym, zatem w tej chwili mam dziecko zdecydowanie bardziej komunikatywne (zazwyczaj :>) współpracujące. Łatwiej jest Nam przy kąpieli, kiedy A. sama wstaje, podnosi rączki do góry i czeka na wyciągnięcie z wanny. Łatwiej przy ubieraniu. Biegający bobas z gołą pupą też się jakoś daje ogarnąć przy przewijaniu - kwestia dobrej strategii. Jest zwyczajnie po prostu, bez szoku, paniki czy dziecięcych urazów z niedopilnowania unieruchomionej mamy. Ogarniamy. Piszę przez "my" - mając na myśli głównie siebie i dziecko, chociaż i tata ma w tym swój udział. Na co dzień jednak jesteśmy we dwie.

Teoretycznie wiedziałam, że dziecko mające niepełnosprawną mamę "od zawsze" - nie będzie widziało niczego dziwnego w jej poruszaniu się, w ograniczeniach. Bo będzie normą, którą zna od urodzenia. 
W praktyce jednak są sytuacje, w których otwieram szeroko oczy ze zdumienia nad tym małym, rozumnym Człowieczkiem.
Na przykład. Poranki. Zazwyczaj w środku nocy w ramach kp Dziecię wędruje już do nas, i w wielkim łóżku rodzina G. dosypia ranka. Tata M. ewakuuje się bezszelestnie do pracy o nieludzko wczesnej porze, Mama z dzieckiem dosypiają w pozach malowniczych. Tak bywa, że ZAWSZE :d dzieci budzą się wcześniej. Moja córka również. Kiedy subtelne głaskanie mamy i powtarzanie "mama", "mama" nie przynoszą oczekiwanego skutku, wydłubywanie oczu oraz liczenie zębów nie działa także.. dziecko przystępuje do działania. Teraz - to już rytuał, za pierwszym razem odjęło mi mowę.
Schodzi z łóżka, w sposób taki jak została nauczona. Wędruje do drzwi sypialni. zawsze zamykanych na noc. Sprawdza. Owszem, jak zwykle zamknięte. Chwyta wtedy stojący nieopodal pusty wózek, i ze wszystkich sił kombinuje jak go dopchać aż do łóżka w którym leżę. Już wie - gdzie chwycić. Za rurkę przy podnóżku. Kiedy obserwowałam to pierwszy raz - nie spałam. Mogłam jej przerwać, zabrać wózek sama, zejść na podłogę po prostu. Ale, że mnie przytkało - czekałam. Dziecko idzie, ciągnąc wózek, powtarzając "mama mama!" - dopóki wózek nie stuknie o ramę sypialnianego łóżka. Wtedy mnie szturcha. To jest jak... "mamo! wstajemy!". Wstaję oczywiście wówczas i zaczynamy wspólnie dzień. 

Kiedy jest sytuacja, że akurat na wózku nie siedzę, a córka przy nim stoi - natychmiast robi mi miejsce bym mogła usiąść. Nikt (poza nią) usiąść na wózku nie może, nie powinien. Protest słychać. Okej, sprzęt jest Mamy.
Ponieważ mam dziecko w fazie "mama na topie" , robimy wszystko razem. Wieszamy pranie (nosi po jednej sztuce z pralki do pokoju..), wypakowujemy zakupy. 
Jak wspominałam - często jestem sama z dzieckiem w domu, małżon w pracy. Zakupy jakoś trzeba zrobić. Z pomocą przyszły mi zakupy z online z popularnych marketów i właśnie tak w większości przypadków zapełniam lodówkę. Panowie zostawiają naręcze reklamówek, płatność kartą i wszystko jest.
Tak było i ostatnim razem. Powędrowałam zrobić miejsce w lodówce na świeżą dostawę żywności, przetrzeć półki. Obserwowałam dziecko kątem oka. Powędrowała do siatek. I zaczęła znosić mi wszystko co zdoła unieść. po  j e d n e j  rzeczy. Po czym stawała na palcach i odkładała na blat znajdujący się najbliżej lodówki. Kiedy schowałam produkty do środka, zamknęła własnoręcznie lodówę i z poczuciem zwycięstwa zaczęła bić brawo. Sobie, Nam obu.
Bo jesteśmy drużyną. Zastanawiam się czasem kto komu pomaga bardziej - ja jej, jako rodzic. Czy ona mi - w sensie psychologicznym.

Nie byłabym sobą, gdybym nie miała lęków podskórnych przed tym, żeby nie zrobić z niej "pełnoetatowego pomocnika" dla mnie. Uwrażliwi na niepełnosprawność się chyba sama. Naturalnie. Obecnie jest małym dzieckiem ciekawym wszystkiego, więc sama się angażuje we wszystkie nasze czynności, mając z  tego wielką radość.. ale uważam, go granica jest cienka. Chcę by moje dziecko mogło być dzieckiem. Miało dzieciństwo. Zrobię wszystko by działać możliwie najsamodzielniej. Najnormalniej. Żeby była zabawa, szał, lepienie bałwana, bieganie po parku w środku lata. 
Buntuję się na razie przeciw wizjom typu "będzie ci pomagać" - będzie  ale z własnej chęci, a nie z obowiązku. Nie urodziłam dziecka po to by brać - ale po to by Dawać. Zapewnić spokojną przyszłość - jej, nie sobie.
Jeszcze nie wiem jak tego dokonam. Muszę.

Na razie pilnuję tego by być Rodzicem. Możliwie najbardziej samodzielnym.
Kąpię, gotuję posiłki walcząc z Małym niejadkiem, rysuję świecowymi kredkami, czeszę lalki i tarzam się po podłodze jeśli trzeba. Nie oczekuję wdzięczności, nagrody. Nigdy. 
Chcę miłość. Taką jaką mam teraz. Małe rączki oplecione w pasie. Bezinteresowny buziak dany znienacka. Pierdyliard razy dziennie wypowiedziane "mama" - gdy Młode potrzebuje pomocy w kwestii Najwyższej Wagi, jak ubranie buta. 
Mam miłość.
Wystarczy.

-----------------
Przedstawimy się jeszcze. W ramach wspomnień. Te ze mną, znaczy się Mamą - sa stare dość. Pierwsze z sierpnia, drugie z grudnia - ale poglądowo będzie. Na pozostałych Młoda. Kucykowe najnowsze.
Sierpniowo:



Grudzień:

Zimowo - po raz pierwszy na nogach



Obecnie:







Kłaniamy się nisko.