wtorek, 20 maja 2014

Spacerowo

Spacery we dwójkę są trudne. W obecnym czasie właściwie niemożliwe dla nas. Mieszkam na parterze, podjazd jest. Tyle,że źle wyważony. O ile zjechanie z niego w dół nie nastręcza trudności, o tyle powrót z dzieckiem w nosidle obarczony jest ryzykiem wywrotki na plecy. To jest pierwszy czynnik.

Drugim jest ulica. Zakręt tuż nieopodal budynku. Ostry, między domami, zza którego niewiele widać. Bez pobocza bo wąsko. Nie ryzykuję spotkania z maską samochodu. Nie z przypiętym z przodu dzieckiem.

Spacerujemy  w asyście taty lub babć. Kiedyś z wtulonym maluchem. Teraz, dziecię po przekroczeniu granicy parku zostaje odpięte i dziarsko gna do przodu na własnych nóżkach. Odkąd nauczyła się biegać - częściej biegnie niż idzie. Ale zawsze obraca się za mną, zawsze trzyma się na tyle blisko. Zmęczona szuka schronienia na moich kolanach, wyciąga rączki i krzyczy "mama!".

Szybko nauczyła się wymawiać to słowo. Pierwszy na tapecie był "tata", potem "mama". Jesteśmy w takim momencie, że "mama" jest absolutnie na topie i do wszystkiego. W nocy "mama", w dzień też. Przy walce ze skarpetką, która nie chce dać się ubrać samodzielnie, przy budowaniu wieży z klocków. Uwielbia swoich dziadków i chętnie do nich lgnie, najlepiej jednak kiedy mama pozostaje w zasięgu wzroku.

Patrzę z podziwem jak rośnie. Jak staje się sprawniejsza, sięga wyżej i wyżej. Odkrywa, chłonie świat. Kawałek po kawałku. Potrafi już przejść spore odległości na własnych nogach. Dla mnie spore, chociaż mam kiepskie porównanie. Z czasów "przed wózkiem" miałam przecież ograniczoną wydolność. Uwielbiam obserwować jak mierzy się z przeszkodami na placu zabaw, cieszy się na jego widok. Krzyczy "taaaam!" i nogi ją same niosą. Razem dotykamy wszystkich atrakcji, badamy strukturę piachu w piaskownicy. Nie jestem rodzicem siedzącym na ławce. Tam, gdzie dotrzeć mogę, to docieram. Włażę do piaskownicy, robię foremkami babki, a ona je burzy.

Trudniejsze szczyty Młoda zdobywa z tatą, lub babcią. Kręcą karuzelą, pomagają wyjść do domku przy zjeżdżalni a  potem dziecko zjeżdża z impetem do moich rąk. Nie boi się już.

Czasem, widzę w niej nieśmiałość na widok grupki kilku dzieci na raz. Wtula się wtedy w moje spodnie, trzyma za nogawkę. To nic. Teraz jest czas na więź, na umacnianie, na kształtowanie Ciebie, Mój Mały Człowieku.

Na sekrety, przyjaciół, wiele godzin na podwórku przyjdzie pora.
Wtedy  stanę z boku. A teraz mam ją blisko, jak najbliżej - i to jest ten czas.
Czas dla Nas.

Od dzieci można się wiele nauczyć. Dziecięcej radości z małych rzeczy i... normalności.

Dla niej - jeszcze - nie różnię się od innych mam. Dzięki niej samą siebie widzę zdecydowanie zwyczajniej. Chce mi się. Zwalczać ograniczenia, łamać stereotypy - także te, które żyją w mojej głowie. Bo to nie jest tak, że organiczenia są tylko fizyczne. Tamte można obejść. Największym wrogiem jest sztywny, lękliwy umysł.

Dzieci nie czują strachu, nie mają tabu.
Tego uczę się codziennie od mojej córki.
Że mam prawa, że mam możliwości, że jeśli jedno rozwiązanie się nie sprawdza, to trzeba znaleźć nowe.
Być niezłomnym. Przeć do przodu.
Wzrastać.