sobota, 20 września 2014

Od kiedy jest Ami czas płynie mi inaczej. Szybciej. Zupelnie nie wiem kiedy minelo to lato. A zaraz nadejdzie juz trzecia zima razem. Pierwsza całkiem świadoma, z lepieniem balwana, skakaniem po kaluzach, rzucaniem sniezkami. Lato minęło, blog kurzem zarosl.

Dzieje sie duzo. "Akcja - przeprowadzka" w natarciu, rok akademicki tuż za rogiem.
W czasie, gdy mnie tu nie bylo, lapalam sie na refleksjach - czym jest dla mnie ten blog? Czyją potrzebę zaspokajam pisząc go?
Czy gdzies jest ta jakas wyjątkowa mniejszosc, wozkowych mam, potencjalnych odbiorcow? Czy jest potrzeba...
A może ta potrzeba jest moja? Wybujale ego, internetowy ekshibicjonizm, niesluszne poczucie wyjatkowości, mnie w roli mamy? Niepotrzebne rozroznienie, przylepienie łatki?
Tyle mówi się przeciez o tym, że niepelnosprawni sami siebie traktują jako innych niz reszta, odgradzajac się murem, w poczuciu krzywdy.

Blogow "mamowych" jest mnostwo. Mama na resorach rożni się tylko tym, ze owa "mama" - znaczy się - ja - mam mechaniczne nogi. Ze kiedy Mloda bola nozki to nie wiozę jej w wozku dzieciecym, a na swoich kolanach, bo do prowadzenia dziecięcego potrzebowałabym wolnych rąk. Trudno powiedzieć czy mam cos do przekazania, poza wlasnym, prywatnym, subiektywnym doswiadczeniem, ktore mogloby wzmocnic, kogos, kto chcialby, ale sie waha.
A moze bedę kolejnym blogiem "miedzy zupka a kupka" - traktujacym dokladnie o tym samym co pozostale?

Z zalozenia unikam bezmyślnego wpatrywania się w tv, zwlaszcza przy mojej corce. Kilka dni temu usłyszalam jednak temat najblizszych RwT - i zdębiałam. Są! Wozkowe mamy! Jest nas wiecej!
Wiedziona ciekawością i poczuciem solidarnosci i dumy z owych kobiet - postanowilam właczyć.

I...zmarkotnialam. Owszem, RzT nigdy nie byl, ani nie będzie - programem wysokich lotow, ale kiedy dotyka tematu tak bardzo mi bliskiego - moge obejrzec i to.
Wiedzialam, że to - co tutaj opisuję jest MOJE. Moim doświadczeniem, moim punktem widzenia filtrowanym emocjami. Moim sposobem przezywania, moją historią, a jej przebieg i final warunkowany jest także tym - kogo spotkalam na swojej drodze. Ilu z nich bylo otwartych, z zyczliwym podejsciem, a ilu z nich miało zbyt waskie umysly. Jednak w konfrontacji z tym, czego sama doswiadczylam, obejrzenie tego programu mocno mnie przygnebilo. Zamiast spokoju ducha przyszedł smutek i niezgoda - na  taka wizję wozkowej mamy jaką pokazał program. Że gdzies czegos zabraklo. Może wsparcia - i wiary - tych zdrowych, ze one mogą. Normalnie. Może technicznie inaczej, ale niezupelnie gorzej. Bo nie liczy sie para zdrowych rak czy nog, ale bliskość - a tę można osiągnać także przez przytulenie twarzy do twarzy - bo nie ma rąk do obejmowania.

Nigdy nie uslyszalam propozycji aborcji z ust lekarza - nigdy pouczan, pogadanek o nieodpowiedzialnosci. Może to empatyczny personel, a może czysty przypadek. Gdybym nie poszla do lekarza z polecenia - byloby inaczej? Perspektywa porodu za granica - jak u jednej z bohaterek - bo nikt w pl nie chcial sie podjąć prowadzenia ciazy - po prostu nie może mi się zmieścić w glowie.
Nie mogę sobie wyobrazic tego jak to jest walczyć każdego dnia ze swoim fizycznym ograniczeniem, a poźniej także jako przyszla matka zderzac się z grubym spolecznym murem.
Smuci mnie to i zaskakuje. Zaskoczenie polega na tym, że od niespelna 20 miesiecy, czyli, odkad mam dziecko - nie spotkalam sie z krytyką. Ze zdziwieniem - owszem. Z pytaniem "czyje to dziecko" zadanym przez profesor zw. na mojej uczelni, kiedy przyszlam po wpis z corką na kolanach - także. Ale nie z krytyką. Ani w czasie ciazy, ani teraz. Spojrzenia przyciągalam - jak zawsze, bo czesto jeszcze trwała niepełnosprawność w ludzkiej mentalnosci bywa skorelowana z samotnoscia zyciowa.., ale nic wiecej.
A tu mam, namacalne przyklady. Namawianie do aborcji, krytyka. I zajmowanie się noworodkiem przez kogos innego, nie przez mamę. Zamiast pokazać jej jak zrobic to wlasciwie i bezpiecznie dla dziecka, liczac się z fizycznym ograniczeniem.Jak nabyc kompetencje jako mama, pewności siebie w dzialaniu - jesli nie ucząc sie radzic sobie w relacji z  maluchem? Jak sie wzmocnić jako kobieta, czlowiek? Pozbyć sie leku?
Ja znam ten lęk. Wiem ile wysilku kosztowało mnie wypracowanie sobie wlasnych metod opieki i pielegnacji, ile uporu i odmowy w wyreczaniu. Ale to dziala i procentuje. Nie potrafie powiedzieć, jak to się stalo, ze miejsce leku, ktory przecież byl, przyszla wola walki i przekonanie, ze DAM RADĘ. Chyba przyjęłam to jako cos oczywistego. Ze prędzej czy poźniej trzeba bedzie nauczyc sie siebie - więc zrobie to od razu. Za nic nie odmowie sobie naszej bliskości, i za nic nie zabiore jej dziecku. Prawda jest jedna : dlugo dlugo centrum swiata dziecka - jest mama. I to jest coś w co nigdy nie możesz przestac wątpić. Czy masz rece badź nogi - czy nie. Kiedy ta wiara jest - żyje i sie umacnia, reszta przychodzi sama.
Te mamy, wozkowe, mamy z programu - często gesto mialy mocno problematyczne początki, duzo trudnych emocji, bezradnosci, zderzenia z brutalna szara rzeczywistoscią. Gdy tego sluchalam - uswiadomilam sobie, że mialam i mam wiele szcześcia, bo nikt nie podkopal mojej kielkujacej wiary i mogla spokojnie wzrastać. Ale dotarlo do mnie, ze, chociaż jest to przykre, to..bywa różnie.

Może po to jest ten blog. Może moja perspektywa jest wazna. Dla mnie jako lustro, w ktorym sie przeglądam, żeby korygowac to nad czym muszę pracowac. Lekcja pokory.
Wycinek z naszej codzienności, w której nie wszystko mogę, ale daję z siebie tak wiele jak to tylko mozliwe.
Dla czytelnika - by obudzić lub wzmocnić przekonanie, ze MOZNA.
Lepiej lub gorzej, jak wszyscy rodzice. Uwaznie i w bliskosci wychowywac dziecko - z ograniczeniami narzuconymi przez stan zdrowia,  ale w akceptacji i uwaznosci na wzajemne potrzeby.
Zwolnilam się z poczucia winy wynikającego z inności.
Dalam sobie prawo.
Jestem Mamą.