wtorek, 2 grudnia 2014

Perspektywa matki

Dziecko jest dla mnie lustrem. Barometrem emocji.
Nie jest tajemnicą, że społeczne lustro uczy nas widzieć siebie takich jacy jesteśmy w oczach innych ludzi. Uczy nas dostrzegać w sobie prawdę, niedoskonałość, nazywa braki, wznosi na wyżyny, ujawnia potencjał.
Nie ma chyba bardziej bezinteresownych i prawdziwych istot niż dzieci. Zwłaszcza najmniejsze, z sercem na dłoni i prawdą wypisaną na twarzy.
Przyjęło się, że to rodzic ma dziecko "wychować", utemperować, wykształcić, wtłoczyć wzorce i wyeliminować nieakceptowalne. Tymczasem to ja przeglądam się codziennie w oczach mojej córki. Kim dziś dla niej jestem, co we mnie odkryła, czego potrzebuje. Jak reaguje na moje odpowiedzi, reakcje, czy na uśmiech odpowiada uśmiechem. 22-miesięczniak rozumie bardzo wiele werbalnych komunikatów, ale "kod emocjonalny" zawsze jest nie do przecenienia. Bo chociażby usta wypowiadały uspokajające słowa to jeden grymas przebiegający ukradkiem po twarzy, nigdy nie pozostanie niezauważony. Natychmiast na twarzy dziecka zobaczę odpowiedź.
To mnie rozwija. Pcha do przodu, podpowiada obszar do dalszej pracy nad sobą. Nigdy nie miałam wyraźniejszej wskazówki dla siebie.
W perspektywie "Przed-martki" było - wychowanie, przekazanie pozytywnych wzorców i wartości, kontrola zachowania i redukcja tego co niepożądane. Plan na życie, w który trzeba tylko jakoś wpisać w dziecko.
"Perspektywa matki " obfituje za to  w uważność i zrozumienie. Uwagę i czas. Autorefleksję zamiast wychowania. Wzorzec? Jeśli - to płynący z własnego przykładu.
Nie "pracuję nad dzieckiem". Pracuję nad sobą, próbując usłyszeć siebie i własne potrzeby, nazywać emocje i wyrażać je. Chcę by potrafiła to moja córka. Nie mam więc innej drogi - najpierw sama muszę się tego nauczyć.
Dzieci uczą się przez modelowanie. Naśladownictwo. Jeśli więc chcesz by Twoje dziecko doceniało Twój wysiłek dziękując za niego, potrafiło przepraszać i prosić - zaczynaj od siebie.
Jak często mówisz swojemu dziecko "przepraszam"?
Proszę? Dziękuję? Rzadko bo.. nie zrozumie? Bo nie masz takiego nawyku? Dorosłym dziękujemy, prosimy, przepraszamy. Wobec dzieci mamy podobne oczekiwania, rzadko dając to samo w drugą stronę. Moja -22 miesięczna córka prosi, przeprasza, dziękuje.
Nigdy nie zostało to na niej wymuszone, nigdy nie usłyszała nieśmiertelnego, pełnego zawstydzenia " a co się mówi?". To ja dziękuję, przepraszam, proszę. Do niej, do otoczenia. Ona słucha, przyjmuje, przejmuje jako  swoje i naturalne.
Rodzicielstwo to dla mnie forma autoterapii , chęć dobra dla mojej córki pcha mnie do rozwoju. 'Przed~ matka " miała dążyć do ideału, 'Matka'  natomiast uczy się przebaczać sobie błędy,  które były, są i będą. Próbuje je przekuć w potencjalną przestrzeń do pracy,  w informację gdzie jeszcze mam coś do zrobienia. W drogowskaz na przyszłość.
Chcę by moja córka była empatyczna wobec siebie i wobec innych ludzi,  staram się zatem słyszeć jej i własne potrzeby,  obdarzyć zrozumieniem i niewartościującą uwagą bo ważne jest wszystko co wypływa ze środka, nie tylko to co jest "poprawnym zachowaniem ".
W kontekście  bycia niepełnosprawną mamą uczę się zamieniając niemoc w działanie, w szukanie nowych form spełniania się, łamiąc wewnętrzne tabu i ograniczenia.
Żeby być dla mojej córki zwykłą mamą,  sama siebie muszę widzieć w ten sposób. Wyjść ze skorupy i spotkać się ze sobą , spojrzeć  na siebie jej oczami,  dodać dystans i trochę humoru.
Chcesz żebym zjechała z Tobą ze zjeżdżalni?  Wdrapie się tam jakoś i zrobię to.
A ty się będziesz zaśmiewać do łez.
Moja córka ma ogromne wyczucie wobec mojej niepełnosprawności, ale ciągle się od niej uczę tej niezłomności,  która pozwoliła jej mimo upadków wciąż wstawać i nauczyć się chodzić.
Takie samo jest moje rodzicielstwo, nigdy czarno- białe, nigdy gładkie jak tafla jeziora. Z prawem do potknięć,  z wzajemnym wybaczaniem i słuchaniem.
Nie mam planu. Słyszę, czuję, szukam.
I chyba dopiero teraz lubię siebie, w tym nowym nieznanym dotąd kształcie. Empatyzuję z sobą. 
Z perspektywy matki po raz pierwszy przestało się liczyć ze różnię się fizycznie.
Mama to mama.

środa, 12 listopada 2014

Krakowskie Wózkowe mamy - poszukiwane!

Dziś post nieco inny niż dotychczasowe. Napiszę Wam o nowej inicjatywie fundacji Jedyna Taka - wspierającej przede wszystkim niepełnosprawne ruchowo kobiety. Fundacja znana przede wszystkim z pierwszych w Polsce Wyborów Miss Polski na wózku.
Nowa akcja nosi tytuł "Jedyna Taka.. Mama". Otóż właśnie - fundacja poszukuje wózkowych mam - z Krakowa. Nic więcej póki co nie wiem, ale jeśli Jesteś Tutaj Droga Mamo wózkowa - zgłoś się, napisz. Np. poprzez funpage fundacji na fb. Spotkajmy się i przekonajmy, że jest nas więcej :)

piątek, 31 października 2014

Szacunek Rodzica

Dziś będzie o Szacunku, z Dużej litery.
Nie o tym społecznie oczekiwanym Szacunku Dziecka do Rodzica. Nie o układności, podporządkowaniu dorosłym z definicji mającym rację.
Będzie o Szacunku Rodzica DO DZIECKA.
Dla niektórych to być może nowa perspektywa. Dla mnie podstawa Rodzicielstwa. W Bliskości, Zaufaniu i Szacunku właśnie, bez którego ani rusz. Od niego zaczyna się budowanie relacji, rozwój empatii. Uznawanie wzajemnych granic.
Można sądzić, że " na szacunek przyjdzie pora" - gdy dziecko dorośnie. Albo chociaż - będzie starsze i będzie potrafiło zrozumieć.
Moja perspektywa jest inna. Prawo do Szacunku mają i Rodzic i DZIECKO od pierwszych chwil. Tyle tylko, że w zależności od wieku -  tak jak różnią się dziecięce potrzeby, tak różni się sposób w jaki okazujemy Szacunek. W parze z prawem do snu gdy Mały Człowiek jest zmęczony, do jedzenia kiedy potrzebuje i jak długo potrzebuje, do poznawania świata z perspektywy dziecka, nieukierunkowywanej przez dorosłego zabawy i zachowania. Z poszanowaniem dla dziecięcego ciała, które nie należy do rodzica.
Nie akceptuję wszystkiego co narusza autonomię i nietykalność cielesną mojego dziecka.
Nie jest to łatwe w świecie gdzie prym wiedzie przekonanie, że to rodzic ma racje. Rodzic, z racji doświadczenia, wie lepiej. Dziecko, ponieważ wymaga pomocy i niezaopiekowane zginie z pewnością - winno się podporządkować.
Jest jeszcze drugie stanowisko - gdzie widzi się zdanie pt. "szacunek dla dziecka" jako bezstresowe wychowanie i zapominanie o własnych potrzebach, całkowite skupienie się dla dziecku.
To też nie tak. Szacunek jest obustronny. I ja wierzę głęboko, że skoro ja daję go dziecku - sama też go otrzymam. Nie od wczoraj wiemy przecież, że dzieci uczą się przede wszystkim przez naśladownictwo, oraz zdobywane doświadczenie. A to drugie ma miejsce wtedy gdy pozwalam dziecku poczuć się jako człowiek, z prawem to autonomii, własnego zdania, do wyborów innych niż te, których chciałabym ja - jako mama.
Nie jest to łatwe i uczę się tego codziennie. Od rana, gdy wybieramy wspólnie ubranie, a samodzielne zakładanie go przez córkę trwa 10 razy dłużej niż wtedy, gdybym to ja to zrobiła. Przy śniadaniu, które konsultujemy wspólnie i razem robimy. Przy jej głośno artykułowanym " ja sama" przy każdej czynności, lub "Ama pomozie mamie!" , "ja!, ja!" oraz "moje" wypowiedzianym w pośpiechu, i z lękiem czy na pewno uszanuję jej prawo własności i chęć zrobienia czegoś tak jak zaplanowała.
Rozmawiam, tłumaczę, pokazuję.
Daję prawo i nie ucinam możliwości.
To moja droga do zbudowania silnej, asertywnej, szanującej granice swoje i innych osoby.
Moja córka jest OSOBĄ już teraz, nie mając dwóch lat, z potrzebami, uczuciami, trudnościami.
Z całym dobrodziejstwem inwentarza. Ja decyduję tam - gdzie znajduje się granica bezpieczeństwa. W pozostałych rozmawiamy, konsultujemy, wybiera ona i ja. Pomagamy sobie wzajemnie. Ona - podając mi kapcie z własnej inicjatywy. Ja - jej - pokazując jej jak zrobić coś na czym jej zależy, tak by mogła zrobić to sama, przy moim wsparciu.
Szczęście, że mam czas by przy niej być. Nie goni mnie praca, nie mam konieczności wysłania jej do żłobka. Nie zawsze tak jest, ale zawsze staram się pamiętać, że o bliskości w relacji nie zawsze decyduje czas bycia razem, a jakość tego czasu. Empatia jaką dajemy dziecku, prawo do nieakceptowania naszej dorosłej wizji świata i ciągła potrzeba kształtowania swojej własnej, bardziej magicznej, wielobarwnej gdzie wszystko jest "pierwsze", z zapartym tchem i od nowa. Jeszcze bez sztywnych schematów i podciętych skrzydeł.

Moje rodzicielstwo z pewnością tym dobitniej pokazuje czym jest empatia i wsparcie wzajemne bo sama wymagam go w zwiększonym zakresie. Staram się być samodzielna tak bardzo jak to tylko możliwe, czasem jednak robię coś wolniej, schemat jest inny. Wymaga cierpliwości, zaczekania, uważności dla moich ograniczeń. Wydaje się, że to coś, czego będzie trudno nauczyć dziecko.
A ono uczy się samo. Traktuje nas tak, jak samo jest traktowane. Na miarę swoich dziecięcych możliwości, które wcale nie są małe. Ja wierzę, że dzieci są dobre z natury. Rozwijają się w tym kierunku jeśli tylko im na to pozwolisz. Jeśli kochasz, jesteś, akceptujesz takie, jakie jest.


Nie:
Nie kłamię mojego dziecka - nigdy, Nawet jeśli prawda jest trudna do zaakceptowania, wzbudza różne, także trudne do opanowania emocje.
Nie karam - rozmawiam i tłumaczę świat.
Nie nagradzam by dziecko robiło czego oczekuję.
Nie krzyczę - bo sama nie chcę by na mnie krzyczano.
Nie ograniczam bliskości, chociaż tak pewnie czasem byłoby wygodniej.
Nie żyję wg planu, za to wg. potrzeb. Naszych.Wspólnych, w Rodzicielstwie Bliskości liczy się przecież cała rodzina.

Mam:
Staram się mieć cierpliwość i czas.
Mam emocje -  uczę się je nazywać i mówić o nich mojemu dziecku.
Mam zahamowania - których nauczyłam się w dzieciństwie - uczę się je przełamywać.
Mam stereotypowe przekonania, z którymi walczę.
Mam narzędzia, których używam i poszerzam czytając literaturę i zdobywając wiedzę o tym jak świat widzi moja córka.
Mam sporo zrozumienia, cierpliwości i miłość, którą chcę ją obdarzać.

To ciężka praca. Ale prawda jest taka, że nigdy wcześniej nie widziałam świata tak barwnym jak teraz, a człowiek nie był tak fascynujący.
Ten duży i ten mały, na którego mam szczęście patrzeć jak rośnie.


sobota, 20 września 2014

Od kiedy jest Ami czas płynie mi inaczej. Szybciej. Zupelnie nie wiem kiedy minelo to lato. A zaraz nadejdzie juz trzecia zima razem. Pierwsza całkiem świadoma, z lepieniem balwana, skakaniem po kaluzach, rzucaniem sniezkami. Lato minęło, blog kurzem zarosl.

Dzieje sie duzo. "Akcja - przeprowadzka" w natarciu, rok akademicki tuż za rogiem.
W czasie, gdy mnie tu nie bylo, lapalam sie na refleksjach - czym jest dla mnie ten blog? Czyją potrzebę zaspokajam pisząc go?
Czy gdzies jest ta jakas wyjątkowa mniejszosc, wozkowych mam, potencjalnych odbiorcow? Czy jest potrzeba...
A może ta potrzeba jest moja? Wybujale ego, internetowy ekshibicjonizm, niesluszne poczucie wyjatkowości, mnie w roli mamy? Niepotrzebne rozroznienie, przylepienie łatki?
Tyle mówi się przeciez o tym, że niepelnosprawni sami siebie traktują jako innych niz reszta, odgradzajac się murem, w poczuciu krzywdy.

Blogow "mamowych" jest mnostwo. Mama na resorach rożni się tylko tym, ze owa "mama" - znaczy się - ja - mam mechaniczne nogi. Ze kiedy Mloda bola nozki to nie wiozę jej w wozku dzieciecym, a na swoich kolanach, bo do prowadzenia dziecięcego potrzebowałabym wolnych rąk. Trudno powiedzieć czy mam cos do przekazania, poza wlasnym, prywatnym, subiektywnym doswiadczeniem, ktore mogloby wzmocnic, kogos, kto chcialby, ale sie waha.
A moze bedę kolejnym blogiem "miedzy zupka a kupka" - traktujacym dokladnie o tym samym co pozostale?

Z zalozenia unikam bezmyślnego wpatrywania się w tv, zwlaszcza przy mojej corce. Kilka dni temu usłyszalam jednak temat najblizszych RwT - i zdębiałam. Są! Wozkowe mamy! Jest nas wiecej!
Wiedziona ciekawością i poczuciem solidarnosci i dumy z owych kobiet - postanowilam właczyć.

I...zmarkotnialam. Owszem, RzT nigdy nie byl, ani nie będzie - programem wysokich lotow, ale kiedy dotyka tematu tak bardzo mi bliskiego - moge obejrzec i to.
Wiedzialam, że to - co tutaj opisuję jest MOJE. Moim doświadczeniem, moim punktem widzenia filtrowanym emocjami. Moim sposobem przezywania, moją historią, a jej przebieg i final warunkowany jest także tym - kogo spotkalam na swojej drodze. Ilu z nich bylo otwartych, z zyczliwym podejsciem, a ilu z nich miało zbyt waskie umysly. Jednak w konfrontacji z tym, czego sama doswiadczylam, obejrzenie tego programu mocno mnie przygnebilo. Zamiast spokoju ducha przyszedł smutek i niezgoda - na  taka wizję wozkowej mamy jaką pokazał program. Że gdzies czegos zabraklo. Może wsparcia - i wiary - tych zdrowych, ze one mogą. Normalnie. Może technicznie inaczej, ale niezupelnie gorzej. Bo nie liczy sie para zdrowych rak czy nog, ale bliskość - a tę można osiągnać także przez przytulenie twarzy do twarzy - bo nie ma rąk do obejmowania.

Nigdy nie uslyszalam propozycji aborcji z ust lekarza - nigdy pouczan, pogadanek o nieodpowiedzialnosci. Może to empatyczny personel, a może czysty przypadek. Gdybym nie poszla do lekarza z polecenia - byloby inaczej? Perspektywa porodu za granica - jak u jednej z bohaterek - bo nikt w pl nie chcial sie podjąć prowadzenia ciazy - po prostu nie może mi się zmieścić w glowie.
Nie mogę sobie wyobrazic tego jak to jest walczyć każdego dnia ze swoim fizycznym ograniczeniem, a poźniej także jako przyszla matka zderzac się z grubym spolecznym murem.
Smuci mnie to i zaskakuje. Zaskoczenie polega na tym, że od niespelna 20 miesiecy, czyli, odkad mam dziecko - nie spotkalam sie z krytyką. Ze zdziwieniem - owszem. Z pytaniem "czyje to dziecko" zadanym przez profesor zw. na mojej uczelni, kiedy przyszlam po wpis z corką na kolanach - także. Ale nie z krytyką. Ani w czasie ciazy, ani teraz. Spojrzenia przyciągalam - jak zawsze, bo czesto jeszcze trwała niepełnosprawność w ludzkiej mentalnosci bywa skorelowana z samotnoscia zyciowa.., ale nic wiecej.
A tu mam, namacalne przyklady. Namawianie do aborcji, krytyka. I zajmowanie się noworodkiem przez kogos innego, nie przez mamę. Zamiast pokazać jej jak zrobic to wlasciwie i bezpiecznie dla dziecka, liczac się z fizycznym ograniczeniem.Jak nabyc kompetencje jako mama, pewności siebie w dzialaniu - jesli nie ucząc sie radzic sobie w relacji z  maluchem? Jak sie wzmocnić jako kobieta, czlowiek? Pozbyć sie leku?
Ja znam ten lęk. Wiem ile wysilku kosztowało mnie wypracowanie sobie wlasnych metod opieki i pielegnacji, ile uporu i odmowy w wyreczaniu. Ale to dziala i procentuje. Nie potrafie powiedzieć, jak to się stalo, ze miejsce leku, ktory przecież byl, przyszla wola walki i przekonanie, ze DAM RADĘ. Chyba przyjęłam to jako cos oczywistego. Ze prędzej czy poźniej trzeba bedzie nauczyc sie siebie - więc zrobie to od razu. Za nic nie odmowie sobie naszej bliskości, i za nic nie zabiore jej dziecku. Prawda jest jedna : dlugo dlugo centrum swiata dziecka - jest mama. I to jest coś w co nigdy nie możesz przestac wątpić. Czy masz rece badź nogi - czy nie. Kiedy ta wiara jest - żyje i sie umacnia, reszta przychodzi sama.
Te mamy, wozkowe, mamy z programu - często gesto mialy mocno problematyczne początki, duzo trudnych emocji, bezradnosci, zderzenia z brutalna szara rzeczywistoscią. Gdy tego sluchalam - uswiadomilam sobie, że mialam i mam wiele szcześcia, bo nikt nie podkopal mojej kielkujacej wiary i mogla spokojnie wzrastać. Ale dotarlo do mnie, ze, chociaż jest to przykre, to..bywa różnie.

Może po to jest ten blog. Może moja perspektywa jest wazna. Dla mnie jako lustro, w ktorym sie przeglądam, żeby korygowac to nad czym muszę pracowac. Lekcja pokory.
Wycinek z naszej codzienności, w której nie wszystko mogę, ale daję z siebie tak wiele jak to tylko mozliwe.
Dla czytelnika - by obudzić lub wzmocnić przekonanie, ze MOZNA.
Lepiej lub gorzej, jak wszyscy rodzice. Uwaznie i w bliskosci wychowywac dziecko - z ograniczeniami narzuconymi przez stan zdrowia,  ale w akceptacji i uwaznosci na wzajemne potrzeby.
Zwolnilam się z poczucia winy wynikającego z inności.
Dalam sobie prawo.
Jestem Mamą.


wtorek, 20 maja 2014

Spacerowo

Spacery we dwójkę są trudne. W obecnym czasie właściwie niemożliwe dla nas. Mieszkam na parterze, podjazd jest. Tyle,że źle wyważony. O ile zjechanie z niego w dół nie nastręcza trudności, o tyle powrót z dzieckiem w nosidle obarczony jest ryzykiem wywrotki na plecy. To jest pierwszy czynnik.

Drugim jest ulica. Zakręt tuż nieopodal budynku. Ostry, między domami, zza którego niewiele widać. Bez pobocza bo wąsko. Nie ryzykuję spotkania z maską samochodu. Nie z przypiętym z przodu dzieckiem.

Spacerujemy  w asyście taty lub babć. Kiedyś z wtulonym maluchem. Teraz, dziecię po przekroczeniu granicy parku zostaje odpięte i dziarsko gna do przodu na własnych nóżkach. Odkąd nauczyła się biegać - częściej biegnie niż idzie. Ale zawsze obraca się za mną, zawsze trzyma się na tyle blisko. Zmęczona szuka schronienia na moich kolanach, wyciąga rączki i krzyczy "mama!".

Szybko nauczyła się wymawiać to słowo. Pierwszy na tapecie był "tata", potem "mama". Jesteśmy w takim momencie, że "mama" jest absolutnie na topie i do wszystkiego. W nocy "mama", w dzień też. Przy walce ze skarpetką, która nie chce dać się ubrać samodzielnie, przy budowaniu wieży z klocków. Uwielbia swoich dziadków i chętnie do nich lgnie, najlepiej jednak kiedy mama pozostaje w zasięgu wzroku.

Patrzę z podziwem jak rośnie. Jak staje się sprawniejsza, sięga wyżej i wyżej. Odkrywa, chłonie świat. Kawałek po kawałku. Potrafi już przejść spore odległości na własnych nogach. Dla mnie spore, chociaż mam kiepskie porównanie. Z czasów "przed wózkiem" miałam przecież ograniczoną wydolność. Uwielbiam obserwować jak mierzy się z przeszkodami na placu zabaw, cieszy się na jego widok. Krzyczy "taaaam!" i nogi ją same niosą. Razem dotykamy wszystkich atrakcji, badamy strukturę piachu w piaskownicy. Nie jestem rodzicem siedzącym na ławce. Tam, gdzie dotrzeć mogę, to docieram. Włażę do piaskownicy, robię foremkami babki, a ona je burzy.

Trudniejsze szczyty Młoda zdobywa z tatą, lub babcią. Kręcą karuzelą, pomagają wyjść do domku przy zjeżdżalni a  potem dziecko zjeżdża z impetem do moich rąk. Nie boi się już.

Czasem, widzę w niej nieśmiałość na widok grupki kilku dzieci na raz. Wtula się wtedy w moje spodnie, trzyma za nogawkę. To nic. Teraz jest czas na więź, na umacnianie, na kształtowanie Ciebie, Mój Mały Człowieku.

Na sekrety, przyjaciół, wiele godzin na podwórku przyjdzie pora.
Wtedy  stanę z boku. A teraz mam ją blisko, jak najbliżej - i to jest ten czas.
Czas dla Nas.

Od dzieci można się wiele nauczyć. Dziecięcej radości z małych rzeczy i... normalności.

Dla niej - jeszcze - nie różnię się od innych mam. Dzięki niej samą siebie widzę zdecydowanie zwyczajniej. Chce mi się. Zwalczać ograniczenia, łamać stereotypy - także te, które żyją w mojej głowie. Bo to nie jest tak, że organiczenia są tylko fizyczne. Tamte można obejść. Największym wrogiem jest sztywny, lękliwy umysł.

Dzieci nie czują strachu, nie mają tabu.
Tego uczę się codziennie od mojej córki.
Że mam prawa, że mam możliwości, że jeśli jedno rozwiązanie się nie sprawdza, to trzeba znaleźć nowe.
Być niezłomnym. Przeć do przodu.
Wzrastać.

środa, 9 kwietnia 2014

Pytanie poglądowe


Co czujecie gdy widzicie TAKIE zdjęcie?
Kontrowersyjne?



Jakiś czas temu dziecko zażądało posadzenia. Rozsiadło się z miną "Jestem Królem Świata" i domagało się wożenia, z głośnym.. "bruuuum".

Tak też mnie zresztą woła zazwyczaj. Nie "mama chodź", za to "mama brum brum".

wtorek, 8 kwietnia 2014

Z przekładaniem na później bywa tak, że to "później" jest kamieniem w bucie, wyplutą na chodnik przeżutą doszczętnie gumą do żucia. Rozciąga się i wydłuża, uwierając, pałęta się z tyłu głowy.
Tak było z blogiem.
Pochłonęły mnie studia i wszystko w koło.
Ale jestem, wracam. Dziękuję tym, którym chciało się wciąż na mnie czekać.

------------------------------------------

Dziecko ma rok. Ponad właściwie. Szaleństwo - 14 wspólnych miesięcy. 
Kiedy pisałam tu poprzednim razem \, wspominałam o obawach, że jak to będzie - gdy uczeń przerośnie mistrza i moja córka zwyczajnie zacznie chodzić.

Zaczęła. Na krótko przed ukończeniem 12 miesięcy zrobiła pierwsze samodzielne kroki. No nie powiem, przytkało mnie na moment, krtań mi się zawęziła, gula w gardle urosła. Poszła! Ostrożnie, z namaszczeniem, bez szaleństw. Kroki wprost do rozpostartych maminych rąk. 1,2,3,4... naprzemiennie z raczkowaniem, jakby jej samej trudno było uwierzyć, że to już, już. Raczkowanie porzuciła na dobre 2 tygodnie od pierwszych kroków, obecnie mam dziecko absolutnie dwunożne. Biegające, kręcące się wokół własnej osi z rączkami w górze w rytm muzyki, uczące się wchodzić na stopnie, i po schodach.
No więc właśnie - co się w Naszym funkcjonowaniu zmieniło? 
Na korzyść - wiele. Minusy? Nie widzę, żadnych. 

Znowu się okazało, że nie taki diabeł straszny jak o malują i moja wysoko neurotyczna, zamartwiająco się - panikująca osobowość - narobiła niepotrzebnego rabanu. Dziecko chodzi i żyje. A mama ma się przy tym całkiem dobrze. 
Chodzenie bowiem szło w parze ze skokiem intelektualnym, zatem w tej chwili mam dziecko zdecydowanie bardziej komunikatywne (zazwyczaj :>) współpracujące. Łatwiej jest Nam przy kąpieli, kiedy A. sama wstaje, podnosi rączki do góry i czeka na wyciągnięcie z wanny. Łatwiej przy ubieraniu. Biegający bobas z gołą pupą też się jakoś daje ogarnąć przy przewijaniu - kwestia dobrej strategii. Jest zwyczajnie po prostu, bez szoku, paniki czy dziecięcych urazów z niedopilnowania unieruchomionej mamy. Ogarniamy. Piszę przez "my" - mając na myśli głównie siebie i dziecko, chociaż i tata ma w tym swój udział. Na co dzień jednak jesteśmy we dwie.

Teoretycznie wiedziałam, że dziecko mające niepełnosprawną mamę "od zawsze" - nie będzie widziało niczego dziwnego w jej poruszaniu się, w ograniczeniach. Bo będzie normą, którą zna od urodzenia. 
W praktyce jednak są sytuacje, w których otwieram szeroko oczy ze zdumienia nad tym małym, rozumnym Człowieczkiem.
Na przykład. Poranki. Zazwyczaj w środku nocy w ramach kp Dziecię wędruje już do nas, i w wielkim łóżku rodzina G. dosypia ranka. Tata M. ewakuuje się bezszelestnie do pracy o nieludzko wczesnej porze, Mama z dzieckiem dosypiają w pozach malowniczych. Tak bywa, że ZAWSZE :d dzieci budzą się wcześniej. Moja córka również. Kiedy subtelne głaskanie mamy i powtarzanie "mama", "mama" nie przynoszą oczekiwanego skutku, wydłubywanie oczu oraz liczenie zębów nie działa także.. dziecko przystępuje do działania. Teraz - to już rytuał, za pierwszym razem odjęło mi mowę.
Schodzi z łóżka, w sposób taki jak została nauczona. Wędruje do drzwi sypialni. zawsze zamykanych na noc. Sprawdza. Owszem, jak zwykle zamknięte. Chwyta wtedy stojący nieopodal pusty wózek, i ze wszystkich sił kombinuje jak go dopchać aż do łóżka w którym leżę. Już wie - gdzie chwycić. Za rurkę przy podnóżku. Kiedy obserwowałam to pierwszy raz - nie spałam. Mogłam jej przerwać, zabrać wózek sama, zejść na podłogę po prostu. Ale, że mnie przytkało - czekałam. Dziecko idzie, ciągnąc wózek, powtarzając "mama mama!" - dopóki wózek nie stuknie o ramę sypialnianego łóżka. Wtedy mnie szturcha. To jest jak... "mamo! wstajemy!". Wstaję oczywiście wówczas i zaczynamy wspólnie dzień. 

Kiedy jest sytuacja, że akurat na wózku nie siedzę, a córka przy nim stoi - natychmiast robi mi miejsce bym mogła usiąść. Nikt (poza nią) usiąść na wózku nie może, nie powinien. Protest słychać. Okej, sprzęt jest Mamy.
Ponieważ mam dziecko w fazie "mama na topie" , robimy wszystko razem. Wieszamy pranie (nosi po jednej sztuce z pralki do pokoju..), wypakowujemy zakupy. 
Jak wspominałam - często jestem sama z dzieckiem w domu, małżon w pracy. Zakupy jakoś trzeba zrobić. Z pomocą przyszły mi zakupy z online z popularnych marketów i właśnie tak w większości przypadków zapełniam lodówkę. Panowie zostawiają naręcze reklamówek, płatność kartą i wszystko jest.
Tak było i ostatnim razem. Powędrowałam zrobić miejsce w lodówce na świeżą dostawę żywności, przetrzeć półki. Obserwowałam dziecko kątem oka. Powędrowała do siatek. I zaczęła znosić mi wszystko co zdoła unieść. po  j e d n e j  rzeczy. Po czym stawała na palcach i odkładała na blat znajdujący się najbliżej lodówki. Kiedy schowałam produkty do środka, zamknęła własnoręcznie lodówę i z poczuciem zwycięstwa zaczęła bić brawo. Sobie, Nam obu.
Bo jesteśmy drużyną. Zastanawiam się czasem kto komu pomaga bardziej - ja jej, jako rodzic. Czy ona mi - w sensie psychologicznym.

Nie byłabym sobą, gdybym nie miała lęków podskórnych przed tym, żeby nie zrobić z niej "pełnoetatowego pomocnika" dla mnie. Uwrażliwi na niepełnosprawność się chyba sama. Naturalnie. Obecnie jest małym dzieckiem ciekawym wszystkiego, więc sama się angażuje we wszystkie nasze czynności, mając z  tego wielką radość.. ale uważam, go granica jest cienka. Chcę by moje dziecko mogło być dzieckiem. Miało dzieciństwo. Zrobię wszystko by działać możliwie najsamodzielniej. Najnormalniej. Żeby była zabawa, szał, lepienie bałwana, bieganie po parku w środku lata. 
Buntuję się na razie przeciw wizjom typu "będzie ci pomagać" - będzie  ale z własnej chęci, a nie z obowiązku. Nie urodziłam dziecka po to by brać - ale po to by Dawać. Zapewnić spokojną przyszłość - jej, nie sobie.
Jeszcze nie wiem jak tego dokonam. Muszę.

Na razie pilnuję tego by być Rodzicem. Możliwie najbardziej samodzielnym.
Kąpię, gotuję posiłki walcząc z Małym niejadkiem, rysuję świecowymi kredkami, czeszę lalki i tarzam się po podłodze jeśli trzeba. Nie oczekuję wdzięczności, nagrody. Nigdy. 
Chcę miłość. Taką jaką mam teraz. Małe rączki oplecione w pasie. Bezinteresowny buziak dany znienacka. Pierdyliard razy dziennie wypowiedziane "mama" - gdy Młode potrzebuje pomocy w kwestii Najwyższej Wagi, jak ubranie buta. 
Mam miłość.
Wystarczy.

-----------------
Przedstawimy się jeszcze. W ramach wspomnień. Te ze mną, znaczy się Mamą - sa stare dość. Pierwsze z sierpnia, drugie z grudnia - ale poglądowo będzie. Na pozostałych Młoda. Kucykowe najnowsze.
Sierpniowo:



Grudzień:

Zimowo - po raz pierwszy na nogach



Obecnie:







Kłaniamy się nisko.