niedziela, 8 września 2013

Operacja - komunikacja

Największym wyzwaniem dla każdej młodej mamy jest - Czy będzie potrafiła odpowiadać właściwie na komunikaty wysyłane przez nowonarodzone dziecko, ukoi nawet największy płacz?
Pół biedy, jeśli jest oswojona z tematem i zajmowała się wcześniej malutkim dzieckiem siostry, koleżanki. Nie raz i nie dwa. To buduje pewną podstawę, bazę będącą późniejszym punktem wyjścia. A już na pewno przepełnia większym spokojem i ufnością w " na pewno sobie poradzę". W moc instynktu.

Ale co, gdy nigdy wcześniej właściwie nie zajmowała się dzieckiem, a do tego trzeba dołożyć jeszcze własne, fizyczne ograniczenia, których przecież dziecko nie jest w stanie zrozumieć?
No bida z nędzą proszę Państwa, chciało by się rzec.
Nic bardziej mylnego.

Z początkiem ciąży bałam się wszystkiego, wielkie "JAK TO BĘDZIE" tłukło mi się po głowie, za dnia i w nocy. Czasem, nie dawało spać. Dziecię kopało, leżałam z ręką na brzuchu pogrążona w morzu wyobrażeń. O tym przyszłym, wspólnym życiu. Świadoma, że wszystko zależy ode mnie. Mogę pogrążyć się w strachu, w poczuciu, że "ktoś inny może by lepiej", albo wziąć wszystko na klatę i spróbować.
Porad wszędzie w brud.
Poradniki, gazety dla przyszłych mam, babcie, ciocie i teściowe, sąsiadki, Panie z mięsnego, inne mamy w osiedlowej piaskownicy. Wszyscy wszystko wiedzą, wszyscy mają recepty i złote rady. Ale gdy tak szukam w pamięci mamy takiej, której rady dałyby mi najwięcej : to nie znajduję. Nie ma. Nie ma mamy wózkowej, mamy walecznej, klepiącej po ramieniu z pokrzepiającym "Dasz (dacie) radę!".
Nie ma. Nigdzie.
Szkoda. Przecież ludzie mają różną osobowość. Jedne kobiety zepną poślady (jak ja) i z dzikim uporem pognają ku wyzwaniu, z powtarzanym jak mantra "Ja sama", inne - wycofają się zanim w ogóle pojawi się ciąża. Bo jak zajmować się maluchem samemu potrzebując pomocy?

Tak z perspektywy czasu, kiedy przypominam sobie własną siebie z okresu "przed dzieckiem" - mam ochotę odpowiedzieć : "Normalnie. Na miarę możliwości. A przede wszystkim bez lęku".
Lęk ubezradnia. Oplata się jak macki dookoła szyi, dławi, pozbawia oddechu i możliwości ruchu.
Jedna jest jeszcze prawda w tym wszystkim, jeśli jesteś tu - czytasz i wątpisz, powiem Ci co następuje : "dziecko ci pomoże".
To prawda. Bo dziecko  UFA. Niepełnosprawna mama nie jest inną mamą. Jest jak wszystkie, pachnie tak samo, tak samo otula ciepłem, ma miękkie ramiona, ciepły głos, bijące serce.
Tego się trzymaj.
Ja się tego uczepiłam. Wiary, że to wystarczy. A resztę pokazało mi dziecko.
Mały, indywidualny człowiek.
Bo właśnie w tym sęk - dzieci są różne.
I tak jak dla zdrowej mamy nie ma rad uniwersalnych - dla tej wózkowej również nie.
Są metody skuteczne dla danego egzemplarza dziecka - odnalezione na drodze wspólnego porozumienia. Komunikacji, między rodzicem a dzieckiem. Żeby odnaleźć tę drogę : patrz i słuchaj.

Mam w głębokim poważaniu wszelkie poradniki w których pachnie tresurą małego człowieka, próbą dopasowania go do świata, którego nie zna.
Zalecających jedzenie i spanie w zegarkiem w ręku, ograniczone noszenie (bo się przyzwyczai), dokarmianie mm ( w myśl teorii o niewystarczającym mleku matki, chyba nic tak nie podkopuje pewności siebie jak powiedzenie młodej matce : "Twoje dziecko jest głodne, nie potrafisz go wykarmić, daj butelkę"), naukę "samodzielnego zasypiania" i tak dalej.
Wszystko to bowiem przeważnie ociera się o jedno : co by tu zrobić by wszystko było jak wcześniej, przed dzieckiem, co by tu zrobić "by nie zepsuć" małego człowieka nadmiarem dobroci. Jak gdyby miłość miała być czymś z czym można przedobrzyć.
Noworodek wie czego potrzebuje. Spełnianiem jego elementarnych potrzeb - po prostu nie można mu zaszkodzić. Jasne, każdy rodzic boi się jak ognia tego, że...nawali.  Dać plamę w najważniejszym życiowym egzaminie z rodzicielstwa to największa katastrofa. Więc chwyta się w lęku i niepewności wszystkich "złotych rad", próbując odzyskać grunt pod nogami i na nowo odbudować rzeczywistość. Taką samą - z jednym członkiem rodziny "in plus".

A prawda jest jedna: jeśli ty dopasujesz się do dziecka - i będziesz słuchać komunikatów, które wysyła - ono również dopasuje się do Ciebie. Stworzycie własny, unikatowy system reagowania, sieć bliskości, jedyny, niepowtarzalny schemat. Nie do podrobienia.

Trzymałam się tego z całych sił. Że A. powie mi, czego oczekuje. Chociażby płaczem, którego nie należy się bać. Bo ona w ten sposób mówi do mnie, dziecięce sos z prośbą o pomoc.
Spokój, który próbowałam zachować gdy płakała bardzo mi pomagał. Dzięki niemu widziałam sygnały poprzedzające płacz, czułam się jakbym uczyła się z wielką uwagą zupełnie nowego języka.
Moje dziecko komunikowało się ze mną. Całym ciałem.

Fascynowało - i fascynuje mnie nadal to jak szybko rodzi się więź i przychodzi WIEDZA. Intuicja, prawie jakby się z nią urodzić. Wczoraj była pusta kartka, a dziś już jestem ekspertem. Od swojego dziecka.
Nie bez potknięć i nie wszystko od razu.
Ale powoli, krok po kroczku. Z uwagą, zaangażowaniem, sercem.
Z szacunkiem. Do małego człowieka, indywidualnej istoty potrzebującej WŁAŚNIE MNIE do przeżycia.
Muszę tylko słuchać a znajdę odpowiedź. Ono, dziecko - zawsze mi ją da.

Gdy  to pojęłam - przestałam się bać. Uwierzyłam, że też mogę, że zrobię -  zrobimy, razem z moim dzieckiem - wszystko, by się porozumieć.

To nauka która szybko procentuje. Pewnością siebie, spokojem przepełniającym serce.
Chyba nic, nigdy dotąd  nie wpłynęło bardziej na wzrost mojego poczucia własnej wartości niż moja córka.
Okazało się - że umiem ją uspokoić. Że jestem jej potrzebna. Że potrafię dostarczyć jej pożywienia, ukoić strach i ból, dać bezpieczeństwo. Że wystarczam jej za wszystko.
Jestem kompletna, jako kobieta, kobieta-mama.
Nawet bez sprawnych nóg.

3 komentarze:

  1. Tak sobie myślę, że przecież każda mama, bez względu na stan zdrowia, ma te same dylematy. Każda musi się nauczyć rozpoznawać i reagować na komunikaty własnego dziecka. Jakiś czas temu oglądałam w ogóle reportaż o mamie bez rąk, taka się urodziła, a jednak - zdecydowała się na macierzyństwo, razem z mężem. A ta pani w ogóle była nauczycielką klas 1-3, pracującą w dodatku w zawodzie. Ot, tak mi się przypomniało :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bo właśnie - tak jest. To też chcę pokazać tym blogiem - piszę o macierzyństwie kobiety na wózku, ale przecież ono, poza paroma drobiazgami nie różni się NICZYM.
      To normalne rodzicielstwo - te same dylematy, rozterki, problemy. Chociaż - bywam czasem surowsza dla siebie, patrząc przez pryzmat "co ktoś pomyśli" - że widzi mnie jako "gorszą mamę" - więc mam dla siebie mniej tolerancji na dołki, kryzysy w byciu mamą. Które przecież są - niezależnie od tego czy wózek jest - czy nie.

      Usuń
    2. na pewno nie jesteś gorszą mamą i wątpie żeby ktokolwiek tak cie postrzegał! na pewno Cie podziwiają ( tak jak aj) że dajesz sobie świetnie rade sama i nie marudzisz, nie narzekasz tylko brniesz z głową do góry i odwagą! Radzisz sobie super :)

      Usuń